środa, 30 czerwca 2010

Cel Lato 2010

Przyszedł czas znów na wytyczenie sobie nowego celu biegowego na najbliższy czas - padło na dystans HM znów, bo jakoś po marcowym starcie w Półmaratonie Warszawskim czuję niedosyt.. Ciągle coś stawało na drodze w przygotowaniach i ostatecznie miałam wrażenie, że nie dałam z siebie wszystkiego. Zresztą zaobserwowałam, że jednak zawsze zostaje mi na mecie jakiś zapas sił, którego nie potrafię podczas biegu wykorzystać... Mam chyba zbyt silnie działające hamulce wewnętrzne.. - i przydałoby się z tym też coś zrobić..;).
Póki co padło na półmaraton w Szczecinie lub Pile - ostatecznie zależy od tego, kiedy wypadnie mi egzamin wrześniowy z prawa cywilnego, choć raczej bardziej prawdopodobny jest jednak Szczecin.
Nauczona doświadczeniem postaram się skupić bardziej na wzmocnieniu mięśni, a nie tylko na treningu biegowym. A to wszystko aby poprawić wynik oczywiście :). W marcu było 1:58:09, więc teraz trzeba coś z tego urwać;).

wtorek, 29 czerwca 2010

Nie liczę godzin i lat ;)

Kiedyś, zupełnym przypadkiem moje nogi zaczęły biegać - na przekór temu, że mi się nie chciało;), że upierałam się, że nudno i że mój cenny czas dziecka będącego na ukończeniu szkoły podstawowej zostanie w ten sposób nadmierny uszczuplony. W efekcie - został;). Obawy co do nudy rozwiał fakt, iż bieganie nie było ostatecznym celem rozpoczynanego wysiłku, a jedynie jednym z elementów radioorientacji sportowej, z którą rozpoczęłam przygodę w 1998 r. - nie moim najsilniejszym zresztą, bo szybko moje uda zaczęły przybierać pełnych kształtów, z czym, bezskutecznie, walczę do dziś... Ładnych kilka lat biegania po lesie w poszukiwaniu lisów to naprawdę fajny okres w życiu. Dość długi czas było to nie tylko bieganie po lesie, na zawodach, ale regularny, systematyczny trening biegowy, którego początek końca przyniosły przygotowania do matury i wyprowadzka na studia do Warszawy. I dziś, po kilku latach mogę stwierdzić, że decyzja taka była, delikatnie mówiąc, niefortunna.. Bo biegać można też na przekór brakowi czasu - i to staram się realizować teraz.

Obecnie zamieniłam las na miejską zieleń, z chwilowymi wypadami w rodzinne strony, gdzie mogę szaleć po okolicznych polach i lasach ;). Czasem gdy przejeżdżam choćby pociągiem przez las nawet przez szyby czuję jego zapach - to się chyba tęsknota nazywa.. ;). W każdym razie, z musu niejako, moje nóżki przebierają przede wszystkim po miejskich ścieżkach.

Między okresem gdy zaprzestałam biegania a "obecnie" pojawił się w naturalny sposób moment, w którym doszłam do wniosku, że znów wkładam buty do biegania, które-to trzeba im oddać-zawsze wiernie na mnie czekały :D. Przeczuwając, co się może stać, zabrałam je ze sobą na erasmusową przygodę do szwedzkiego Falun. I poszło z górki (no, może momentami pod górkę też było;)). Do tego stopnia, że po raz pierwszy zdecydowałam się, że wezmę udział w biegu ulicznym. Wcześniej uważałam to za nudne i niezdrowe, ale jako że na wyprawy weekendowe do lasu jednak czasu wciąż miało mi brakować, a zdrowo to podobno można oberwać decyzja została powzięta.
W czerwcu 2009 roku stanęłam na starcie Biegu Marszałka w Sulejówku na 10 km. I zaczęło się;). Maniakiem wprawdzie nie jestem, ale miłośnikiem - i owszem.

Zatem biegam na przekór własnym słabościom, których wciąż niemało, na przekór niesprzyjającej aurze i na przekór brakowi czasu. Dla własnej, niewymuszonej przyjemności.
Bo uczucia relaksu i odprężenia po wyczerpującym wysiłku fizycznym nie udało mi się jeszcze niczym zastąpić.