Pogoda dziś taka, że grzechem byłoby nie skorzystać:). Idealna, aby niemal tygodniowy biegowy impas przełamać. Wybiegłam zatem z mieszkania jako niedzielna biegaczka:) - na totalnym luzie, bez żadnych założeń, z zamiarem chwytania zapewne jednych z ostatnich tego lata tak ciepłych promieni słonecznych. I znów refleksje o niedzielnym bieganiu czyniłam:).
Zdecydowanie w godzinach popołudniowych trzeba uważać na kręcące się wszędzie wokół dzieciaki:). Zresztą, rzec można, że parkowe alejki korkują się i trzeba szukać innych szlaków. Biegaczy też pod dostatkiem, a o tej porze nawet cały ich przekrój - od dziewczyny biegającej w ciężkim bawełnianym dresie (zapewne początek biegowej przygody, lub też, tak jak ja dzisiaj - niedzielna biegaczka), przez mknących przed siebie z zaciśniętymi ustami mężczyzn w okolicach trzydziestki (po minie, to duża szansa, że do BW lub maratonu się szykujących) po tych biegnących ze swadą, pozdrawiających innych biegaczy, którzy zapewne już niejedno w swoim biegowym życiu przeszli, a raczej na pewno bieganie po górskich szlakach, gdzie wzajemne pozdrawianie się jest normą. Zatem różnie. A wśród nich dzisiejszym popołudniem ja - nóżka za nóżką, luźne ramiona, okularki na nosie - pełen niedzielny lans (nawet skarpetki pod kolor koszulki i butów miałam;)). Nie obyło się bez przeszkadzaczy typu zapach pieczonych gofrów, ale co tam;).
Nawiązując do poprzedniego posta - fajnie tak dzisiaj było, bo po prostu przyjemnie. Zdecydowanie tego potrzebowałam po ciężkim tygodniu.
Takie niedzielne bieganie to zresztą rodzaj podstawowaej higieny ciała i umysłu biegającego człowieka. Niebiegającego również chyba powinno być. Przecież wystarczy 30 min truchtania i świat od razu staje się inny. Płuca inaczej pracują, mięśnie okazują swoją wdzięczność, sprawniej się myśli. Lepiej obiad smakuje:). Do tego Siesta z M. Kydryńskim i można niedzielę uznać za udaną:). Dobrze czasem zrobić sobie przerwę od planów na rzecz takiego "niedzielnego biegania". Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz