Jest ich wprawdzie wiele, ale po dzisiejszym treningu zdecydowanie doceniam taką banalną, na co dzień niedostrzeganą - bieganie pozwala na utrzymanie racjonalnej gospodarki żywnościowej organizmu. W ten zwyczajny sposób, że przypomina, że jeść trzeba. Co wcale nie bywa takie oczywiste w taką pogodę jak w ostatnie dni i przy "zabieganiu" zupełnie innego rodzaju.
Wprawdzie dziś skonsumowałam coś na kształt obiadu (po trzech dniach życia na oparach powietrza niemal..:/), ale zdecydowanie nie wystarczyło to na zrobienie mocniejszego akcentu na Agrykoli wieczorem, już po dość długim truchtaniu. I tym razem nie nogi, nie płuca, ale żołądek na kręgosłupie nie pozwoliły na zbyt wiele - a do domu na 7. piętro ledwo się wczłapałam... No a gdybym przecież normalnie we wtorek wyszła na trening, to musiałabym w końcu zjeść:D.
Inny aspekt z jedzeniem i bieganiem związany to zdecydowana poprawa trawienia, którą ja odczuwam jeszcze bardziej o tyle, że normalnie mam dość zwolniony metabolizm - bieganie pozwala to regulować do normalnego poziomu. Tylko to już taka nieco bardziej "wyrafinowana" zaleta - a sam fakt przypomnienia o konieczności jedzenia wydał mi się po prostu tak prosty, że aż nieuświadamiany w normalnych okolicznościach:).
Zatem jutro gotuję obiad - nie ma co. W sobotę długie wybieganie, aby sprawdzić formę przed półmaratonem w Rudawie - mam nadzieję, że będzie ok i nie najem się za tydzień z kawałkiem wstydu sama przed sobą. Oby dużo punktów odżywczych było:).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz