sobota, 5 stycznia 2013

Dlaczego walczę z samym sobą....?

Wracam do gry treningowej :). 

Dziś tradycyjna lekcja pokory na falenickiej wydmie - cykl rozpoczął się wprawdzie tydzień temu, ale... może lepiej, że nie było mnie na tym lodzie, o którym tak głośno było słychać po pierwszym etapie.

Szaleństwa w moim wykonaniu nie było, bo i dzisiejsza dycha to najdłuższy dystans, jaki przebiegłam od ponad dwóch miesięcy. Dałam radę, wygrałam z każdym podbiegiem - żaden nie wygrał ze mną;). Chociaż ostatnie dwa dość mocno poczułam w czworogłowych... I tak truchtając pod górkę i machając rękoma (tak, tak - na ostatnim okrążeniu przypomniałam sobie, że do biegania używa się również rąk..;)) przypominałam sobie, jak w jakimś z wywiadów przed Tour de Ski (bodaj w Przeglądzie Sportowym) Justyna Kowalczyk wspominała o piekącym bólu przy atakowaniu Alpe Cermis. Ten mój dzisiejszy, malutki, raptem się taki śmieszny przy tym wydał.
Na koniec - co mnie zdziwiło - starczyło sił nawet na mocniejszy finisz i porządne rozprostowanie nóg. Gdzieś może jakieś zapasy zostały - te, których to na maratonie w Warszawie nie spożytkowałam ;). 

Co do wyniku - może i dziś bardziej dawałam się wyprzedzać niż wyprzedzałam ;), ale udało się przyzwoitość zachować i zamknąć się w godzinie biegu. Następnym razem będzie lepiej:).

A na podwieczorek przed jutrzejszym długim wybieganiem mały muzyczny upominek od Breakoutu -  z dość dziwnej płyty, z której wcześniej już coś na ocobiegakobiecie było - "Dlaczego walczę".

Od razu uprzedzam, że Nalepa nie odpowiedział na to pytanie, tylko właśnie pyta - tekst nie jest może literackim majstersztykiem, ale te proste pytania w połączeniu z breakoutowym bluesem brzmią interesująco. Mimo że płyta złą sławą skandalu Moskwy 1980 owiana. 





Powodzenia na jutrzejszym treningu wszystkim!


5 komentarzy: