niedziela, 3 lipca 2011

Niedzielne biegowe impresje

Wiedziałam, że wyjdę dziś na trening - nie wiedziałam tylko, że aż tak długo zajmie mi podjęcie decyzji o wyjściu na zewnątrz:D Dopiero przebijające chwilę nad Narodowym ok. 19.30 słoneczko było impulsem, który sprawił, że owo przekonanie zostało zmaterializowane.

Naszykowałam nawet rano długie legginsy, ale ostatecznie przed wyjściem wysłałam je z powrotem na urlop do szafy, zostawiając jednak na sobie koszulkę z długim rękawem na wszelki wypadek. Od deszczu wzięłam zaś czapkę z daszkiem;). I pognałam do Skaryszaka, bo chciałam trochę okrążeń pokręcić, aby zbadać swoje tempo w spokojnym rozbieganiu. Miały być przynajmniej 4, wyszło 5 okrążeń (9 km) i dziś znów na luzie całkiem (poza 3 km nieco szybszego tempa) przyjemne czasówki mi wychodziły - od 5'40" do 5'18" - w sumie 48'35", czyli 5'23"/km. Nieźle, bacząc na systematyczność ostatniego okresu i biorąc pod uwagę całkiem niezłe samopoczucie w czasie biegu. Mam nadzieję, że rokuje to dobrze i uda mi się na którymś biegu jesiennym te moje "przeklęte" 50 min na 10 km złamać;). W końcu od czegoś trzeba zacząć:).

Zabrałam ze sobą też swojego towarzysza MiCoacha - tylko niestety mój HTC był dziś ślepy na satelity i z treningu pod okiem coacha adidasowego nici. Trudno, wybaczam, bo chmury naprawdę były gęste. I pomyślałam sobie od razu, jakby to było być akurat na zawodach w sportowej nawigacji satelitarnej (konkurencja rozgrywana w ramach radioorientacji sportowej) w taką pogodę;) - nie wiem na ile teraz odbiorniki GPS zostały udoskonalone pod względem "widzenia" satelit, ale jestem skłonna przypuszczać, że dzisiejsze chmury mogłyby płatać w lesie niezłe figle;). I oczywiście zatęskniłam do lasu w związku z tym. No a żeby jednak skorzystać z paraleśnych dobrodziejstw parku, przyniosłam na łydkach do mieszkania nieco błotka, a co!;).

Wracając do towarzysza - aby nie czuć się idiotycznie z telefonem i słuchawkami, zrobiłam coś, o co do dnia dzisiejszego nie posądziłabym siebie - włączyłam playlistę i biegałam z muzyką (!) w słuchawce (jednej, rzecz jasna, bo życie mi miłe). Na tapetę poszli Waglewscy z "Męską Muzyką", bo chyba był to najbardziej żywiołowy repertuar, jaki posiadam w zasobach telefonu - no i nie było źle, a powiem szczerze, że spodziewałam się nawet, że jakoś gorzej będę znosić takie przeszkadzajki. I może skuszę się kiedyś jeszcze, ale przygotuję coś specjalnego na szybszy trening;). Za to rozciąganie przy Janie Kaczmarku to zdecydowanie coś więcej niż tylko gimnastyka.

I tak sobie truchtałam obserwując, jak na przestrzeni tych ostatnich dwóch lat zagęściło się na skaryszewskich ścieżkach od biegaczy - zwłaszcza płci względnie piękniejszej:). Fajnie, że dziewczyny zaczęły się bardziej ruszać. Tylko nie wiem czy też to obserwujecie, czy tylko ja mam jakieś skrzywienie jeśli chodzi o technikę biegu (nie żebym jakimś szczególnym specjalistą była, ale zwracam uwagę aby trzymać się prosto;)), ale dziewczyny/kobiety właśnie często biegają strasznie niechlujnie, wymachując rękami i nogami na wszystkie strony. Nie muszę nawet bioder widzieć, wystarczą łydki i już wiem, że przede mną ileśtam dziesiątek metrów biegnie kobieta. Dziewczyny - szkoda kolan!

Sama natomiast przyłapałam się na tym, że kiedy biegam skupiam się na jakimś elemencie tak, że czasem na nawet nie interesuje mnie to, co dookoła się dzieje - tak było, gdy pracowałam nad oddechem (opłacało się, bo teraz oddycham dużo bardziej świadomie i mogę nim nieco "sterować" swoim zmęczeniem w czasie biegu). Tak jest też teraz, gdy wciąż staram się pracować nad techniką biegu - ruchem ramion, trzymaniem odpowiedniej postawy (tegoroczny Bieg Chomiczówki uświadomił mi, jak ważna jest praca ramion). Teraz tylko przekonuję się, że bez ćwiczeń wzmacniających długo sobie nie pomacham ramionami tak, jakbym chciała. Zatem dziś po bieganiu przeszłam do konkretów i spróbowałam zrobić kilka damskich pompek - dobrze, że nie miałam świadków:D. Jeszcze w Falun (ponad 2 lata temu) mogłam zrobić nawet 10 pompek;). Dziś ledwie 4... No comments. Odgrzebałam ciężarki do fitnessu i ruszamy, bo wstyd.

I jeszcze mały sukces wczorajszego wieczora - nauczyłam się wiązać sznurowadła osławionym węzłem Iana. Wszak człowiek całe życie się uczy:). Zainteresowanych odsyłam do Runner's World, gdzie opisano obszernie historię powstania węzła i tutaj po instrukcję.

2 komentarze:

  1. Kaha, fajny blog:) Z pewnoscią bede zaglądać;)
    Pozdrawian kolejna biegajaca kobitka;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć - Kasiu:) zajrzałam do Ciebie - trzymam kciuki za przygotowania!:) Będę śledzić, bo też mam zamiar się zmobilizować do bardziej "planowego" biegania:).

    OdpowiedzUsuń