...a właściwie pod górę:). To, co dziś zaserwował nam Wojtek na treningu Centrum Biegowego Ergo, zakrawało o masochizm:). Siła biegowa w wydaniu MAX, trening z czerwonym wykrzyknikiem "UWAGA - boli".
Bolało, oj, nawet bardzo. Ogień w udach grzał niesamowicie. Bo czego my dziś nie robiliśmy - na rozgrzewkę (i chyba dla podpuchy;)) zabawy z piłkami, potem trucht na Podwale i tam nastąpiła egzekucja:). Zestaw ćwiczeń z wykrokami, marszem dynamicznym, "żabkami", skipy maści wszelakiej, a na deser podbieg do samej niemal góry pod kościół paulinów - i tak sześć razy. Uwierzcie - po pierwszym chwilę wątpiłam, czy dam radę zrobić choćby połowę planu. Po trzecim chciałam jeszcze:). Sześć było tak w sam raz - poczułam się zmasakrowana, ale wciąż żywa. Dzięki wielkie Wojtek za ten wycisk!
Przedostatni i ostatni podbieg już w towarzystwie samych mężczyzn, bo pozostałe kobiety zdezerterowały po 4. serii - ktoś musiał honoru kobiet bronić;). Pomijając jednak kwestie kobiecego honoru - ta biegowa część mnie była bardzo ukontentowana po 6. serii:). Nie ma to, jak satysfakcja z ciężkiej pracy. Taka związana z fizycznym wyczerpaniem. No ale za to przecież tak lubimy biegać:) - to taka namiastka prawdziwego zmęczenia, a nie zmęczenia oczu i ciała od ślęczenia w kodeksach czy przed komputerem w Excelu przez czasem naście godzin dziennie. Chyba gdzieś głęboko drzemie w nas taka dość przecież pierwotna potrzeba. Tylko nie wszyscy ją sobie jeszcze uświadamiają:).
Najgorsze, że najwyraźniej przechwyciłam jakiegoś paskudnego wirusa od koleżanki... Pół gardła już się z nim mocuje - chwytam zatem kubek z mlekiem z miodem i uciekam spać w poczuciu dobrze wykonanego treningu:). A wirusowi się przecież nie dam;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz