Co za tydzień...! Westchnęła K. i eksplorując dawno już zapomniane odległe obszary grubego koca, zanurzyła się w smacznym, zasłużonym śnie... Tak mogłabym pisać, gdyby powyższy świat przedstawiony nie był tylko moją urojoną bajką;).
A napiszę inaczej. Cały tydzień mam w plecy. Wirus ubiegłoczwartkowy rozłożył mnie na łopatki na całe trzy dni - zaatakował gardło, potem zatoki. We wtorek skończył się mój przymusowy urlop, zaplanowałam wieczorne pieczenie przed ostatnim dniem w pracy i jakoś było lepiej (czułam nawet zapach ciasta z piekarnika - not that bad;)). Dałam radę wczoraj od rana do nocy być na nogach, dopinać ostatnie sprawy, rozliczać się, przeliczać, potem żegnać, żartować, taszczyć siaty z blaszkami, kwiatami, upominkami (no dobra - to było miłe akurat;))... Na koniec jeszcze witać i brylować na wieczornym spotkaniu z gatunku VIM (very important meeting:)). To wszystko w nowo nabytym obuwiu typu mega-seksowny-botek na 11 centymetrowej szpilce i z paczką chusteczek w zanadrzu na cholerny, zatykający zatoki katar. Damn, wróciwszy do domu, padłam. I niemal nie wstałam na dzisiejszy pierwszy dzień w nowej korpo-pracy. Żeby nie było zbyt łatwo, to już mega po kobiecemu dopadł mnie okres. A co, niech już naprawdę będzie to chrzest bojowy - tak rano myślałam:). Teraz myślę, że fantastycznie być kobietą, ale te wszystkie szpilki, tampony, no-spy, piekarniki, torebki pełne wszystkiego-co-zawsze-może-się-przydać, to, cholera, strasznie męcząca sprawa. I weź tu nie bądź feministką;).
A tak na marginesie, spostrzeżenie z wczorajszego wieczora - kobieca garderoba nie jest przystosowana w żaden sposób do prowadzenia rozmów na wysokim szczeblu w warunkach standing-dinner czy podobnych - widziałyście kiedyś w połach kobiecej marynarki/żakietu kieszonkę na wizytówki? Przecież nie zawsze można trzymać cały czas przy sobie jakąś kopertówkę just in case. O większej torebce nie wspomnę. W takich sytuacjach byłoby to śmieszne. No i dochodzi do wymiany wizytówek - przyjmujesz od Pana X., z atencją acz sprawnie omiatasz wzrokiem i.... Twój interlokutor zdążył już też zrobić to samo, odchylił połę marynarki i....zdążył też w kieszonce umieścić Twoją wizytówkę, a Ty pozostajesz z kartonikiem w dłoni, z którym nieelegancko jednak wygląda się na dłuższą metę....Tyle w kwestiach mocnookołobiegowych;).
A żeby nie było aż tak niebiegowo, wspomnę, że w sobotę nie zamierzam rezygnować z wrocławskiego Crossu między mostami - ostatecznie będę przepędzać choróbsko;). I jeszcze, że ostatnie zmiany w moim życiu zawodowym mają wbrew pozorom sporo wspólnego z bieganiem..;) Jednak znalezienie wspólnego języka również na tej niezwykle ważnej płaszczyźnie - to jest to!:). Że będzie jeszcze okazja, aby o tym wspomnieć - nie wątpię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz