Biegaczko, Biegaczu,
jeśli kiedykolwiek poczujesz nieco więcej dumy lub osiągniesz wyższy niż zazwyczaj poziom samozadowolenia w odniesieniu do własnej kondycji i formy biegowej, wiedz, że nie jest to dobry znak.
W takiej sytuacji warto odbyć lekcję podobną do tej, jaką dostali polscy siatkarze w meczu z Bułgarią. Innymi słowy - dostać od kogoś przysłowiowe lanie, po to aby móc po takim laniu powiedzieć za Michałem Winiarskim, że było nam ono potrzebne.
Tym kimś jak najbardziej możemy być sami - laniem zaś powinien być taki trening, który pozbędzie nas tego niedobrego poczucia treningowego spełnienia i zadowolenia. Zatem coś, czego nie lubimy/nie umiemy dobrze, w czym - mówiąc wprost - jesteśmy słabsi, niż w innych elementach. Po takim treningu wzrost motywacji i sportowej złości gwarantowany:).
Pomysł na post pt. "Ciocia dobra rada" zrodził się po moim wczorajszym treningu, w ramach którego wybrałam się na już dawno upatrzoną pętlę krosową w rembertowskim lesie (uczęszczaną m.in. przez rowerzystów i motocyklistów, z odpowiednio urozmaiconą rzeźbą (terenu, rzecz jasna;))). Okazja przednia, bo piątki sierpniowe poza pracą spędzam, a że do pracy naukowej potrzeba dużo tlenu, to po wstępnym porannym ogarnięciu się, ok. 11.30 wyszłam na trening. A że od dawna już po głowie krążyły mi myśli związane z pobieganiem krosu, o którym tyle dobrego J. Skarżyński pisze, to stwierdziłam, że czas na realizację właśnie przyszedł.
|
Mój strój na zdjęciu rodem z fotka.pl ;) |
Upał na zewnątrz był całkiem dokuczliwy i w poszukiwaniu odpowiedniego stroju wpadłam na pomysł, aby przywdziać retro wdzianka i wskoczyć w bawełnę - stare szorty i stary bawełniany top adidasa, do którego mam wielki sentyment, ale raczej nie używam na co dzień. Ciekawa byłam, jakie będą odczucia po treningu w takim klasycznym wdzianku - w końcu ciało już dawno odzwyczaiło się od bawełny. W każdym razie - wystroiwszy się, poczułam się jakbym miała udać się za chwilę na plan jakiegoś amerykańskiego filmu z ub. wieku, z ujęciami biegania kręconymi w Central Parku:). Nawet na nogach akcent amerykański w postaci Brooksów. I tak właśnie ruszyłam.
W pierwotnych założeniach miałam 4 pętle krosowe w narastającym tempie do zrobienia (pętla ma ok. 1200 m) + dobieg i powrót (w jedną stronę ok. 2 km). Po pierwszej pętli, na której dodatkowo walczyłam ze wszechobecnymi pająkami i pajęczynami (że też w południe jeszcze nikogo przede mną na tej ścieżce nie było..;)), nie byłam już taka pewna, czy te 4 okrążenia to aby na pewno jest dobry pomysł. Po drugiej pętli, wiedziałam już na pewno, że nie. A po trzeciej pętli i finiszu po piasku pod górę, podczas którego mobilizowałam się przypominaniem sobie o podbiegach Justyny Kowalczyk pod Alpe Cermis podczas Tour de Ski (niezastąpiony motywator!), czułam się dokładnie tak, jak powinnam, biorąc pod uwagę założenia, że lekcja pokory się należy. Mięśnie miałam spięte, mimo całkiem niezłej rozgrzewki, zadyszka męczyła mnie niesamowicie, a poczucie, że moja forma daleka jest od choćby przyzwoitości triumfowało. A to wszystko mimo faktu, że ostatnio biegało mi się naprawdę fajnie - na płaskiej trasie czułam wręcz, że mnie "niesie". Najbardziej dotkliwe było odczucie, że moim mięśniom brzucha daleko do ideału... bardzo konkretnie poczułam ich słabość na zbiegach i przy przyspieszeniach na odcinkach płaskich - po prostu tak, jakby nie miało co trzymać całej sylwetki w odpowiednim ułożeniu (czyli takim, które sprzyjałoby przyspieszeniu, a nie komfortowi biegu w tempie długiego wybiegania). Ale - wracając truchtem do domu wiedziałam, że taki trening jest potrzebny - nie tylko dlatego, że każdy kolejny będzie łatwiejszy, ale przede wszystkim dlatego, aby poczuć, że daleko mi jeszcze do "ideału" i z większą pokorą podejść do przygotowań.
A co z outfitem? Otóż, pomijając fakt, że przybiegłam cała mokra (w końcu było południe i upał straszny), w trakcie biegu nabawiłam się otarcia pod pachą (na szczęście delikatnego). Odkąd biegam ze znacząco większą świadomością, jak ważny jest ruch ramion i intensywnie nimi pracuję, ważne jest też to, aby nie nabawić się otarć. Bawełniany top nie okazał się być tutaj dobrym sprzymierzeńcem. I jednak na przyszłość zrezygnuję z retro-outfitu :). Chyba, że ktoś mnie kiedyś zaprosi na plan filmowy do Central Parku, chcąc nakręcić scenę rodem z komedii romantycznych z lat. 90. ub. wieku...;)