Nieco pewnej systematyczności udało się złapać ostatnio - a to przecież i też ostatni dzwonek, aby "na serio" przygotować się do maratonu wrześniowego. Biegam więc - ostatnio serwując sobie nawet niedzielny trening w wersji lekko extreme, a to dlatego, że zamiar był lekkiego potruchtania ok. 45 min, bo wyjazdowo byliśmy z M. u jego rodziców, i moje bieganie wcisnąć chciałam przed wspólną kawę. Na szczęście nie zdradziłam się z zamiarem, że będę biegać tylko 45 min głośno, a kawa została odroczona, aż wrócę z biegania. A że okoliczności przyrody przyjemne w pobliżu, polną drogą ruszyłam na szturm lasu:).
Przed południem, bez grama wody, bez pieniędzy - potruchtać chwilę leśnymi ścieżkami. I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że ja nie lubię wracać tą samą drogą, jeśli już wybiorę się w teren... A że biegnąc, nie widziałam w miarę przebieżnych ścieżek, którymi mogłabym odbić w którąś stronę i liczyć na to, że będzie niedaleko jakaś równoległa droga w kierunku powrotnym (bo zazwyczaj jest), to mój truchcik się przedłużał. Gdy zaczęły mnie gonić stada much, to i musiałam przyspieszyć, bo wrażenie było takie, że te wstrętne owady już dawno człowieka nie widziały i postanowiły urządzić sobie obiad moim kosztem. Więc przyspieszyłam - i dalej nie było gdzie skręcić. A na zegarku już prawie 40 min...W moim gardle - pustynia. Bo powiedzcie, kto rozsądny wybiera się w południe, gdy upał niezły (nie było wprawdzie 30 stopni, ale niewiele mniej) na trening bez wody? Nawet pieniądze dużo by mi w tym lesie nie pomogły:). Ale wreszcie dobiegłam - skrzyżowanie, droga, na której kiedyś już byłam rowerem. Łał - lecę. Oczywiście odbijając w kierunku "od domu" - bo jednak kusi, co tam też dalej się znajduje. Tempo, choć szybkie nie było, zaczęło spadać. Droga wyprowadziła mnie na łąki zasadzone zagajnikami, a na zegarku kilka minut po 12. Super. Żadnego źródła, żadnych owoców. Nie będę Wam nawet zdradzać, co sobie pomyślałam na widok krowy pasącej się na łące;). W pewnym momencie, gdy droga dalej jeszcze odbiła w kierunku przeciwnym do mojego, stwierdziłam, że pora lecieć "na krechę", bo inaczej duże szanse, że wylądowałabym w Opolu (o ile wcześniej nie padłabym z pragnienia..). I tak nadziałam się na rosnące w lesie jeżyny:). Nogi przybrały wygląd niegdysiejszy, gdy systematycznie wstydziłam się chodzić w spódnicach ze względu na zadrapania i siniaki. Ale skrót okazał się idealnie wymierzony i wybiegłam niemal w punkcie wyjścia tj. w sąsiedniej miejscowości, przez którą przebiegałam w drodze do lasu. A na końcu drogi - stara jabłonka z malutkimi jabłuszkami. Ależ te jabłka były fantastyczne! Choć kwaśne tak, że usta wykrzywiało, ale za to jakie soczyste:).
Ostatnie 2 km pobiegłam wersją po asfalcie, aby nieco zmusić się do przyspieszenia tempa. I tu okazało się, że soczyste jabłuszko to jednak było za mało. Dalej susza, a przed oczami miałam butelki wody. Jak epokowy Wiewór niemal:D.
Kawa czekała 1h 21 min, nie licząc oczywiście prysznica. Wyszło jakieś 14 km - ale cierpienie na trasie wielkie, tak jakbym już była w trakcie pokonywania maratonu. Z jednej strony - dobrze czasem tak siebie sprawdzić i powalczyć z samym sobą. Z drugiej jednak - nie zapominajmy - jest lato, jest gorąco, trening w południe przekraczający 10 km, bez ani grama wody to swego rodzaju brawura. Zdecydowanie odradzam.
Ja nie cierpię biegać z wodą. Zawsze wytyczam sobie dłuższe trasy tak, żeby gdzieś w połowie był sklep. Chociaż bywało, że się przebiegało 20 km w upale bez wody.
OdpowiedzUsuńŁomatko :) To poszalałaś, nie powiem :)
OdpowiedzUsuńMnie to się chce pić zaraz po wybiegnięciu, ale to chyba od głośnego sapania tak w ustach wysycha ;)
OdpowiedzUsuńTak jak Kuba nie lubię biegać z bidonem czy butelką, więc albo rzucam sobie butlę w krzaki i biegam po pętli, albo zahaczam o jakiś sklep. Najwygodniej biega się, pod tym względem, z wózkiem, bo można zabrać cały bufet ;)
OdpowiedzUsuń@Kuba - z wodą nie biegam (chyba, że mam plecak na plecach), raczej, podobnie jak Hanka, kluczę po pętlach, gdzie mam schowaną butlę.
OdpowiedzUsuń@Gohs - tak już mam, że czasem poszaleję ;)
@3chani - a to nie jest odwrotnie? że sapiemy też z pragnienia?
@Hanka - genialny pomysł z tym wózkiem! chyba muszę z M. poważnie pogadać ;)