Krótki dziś będzie, acz treściwie. I zupełnie treningowo. Bo też i tydzień całkiem udany pod tym względem.
Wtorek:
Trening z Ergo w grupie z szybszymi facetami (bo jakżeby inaczej). W sumie ok. 11 km, ale był to zdecydowanie mój drugi zakres. Wielkie dzięki dla K. za niezłomne motywowanie:). Wprawdzie ostatnie 2-3 km nieco wolniej od grupy, ale wciąż miałam kontakt wzrokowy, więc nie tak też źle. Miarą intensywności treningu niech będzie to, że po dotarciu do domu, kolacji i chwili rozmowy jedyne o czym myślałam, to pójść spać. I zapadłam snem kamiennym, z poczuciem, że płuca zrobiły się po tym treningu ze dwa razy większe..(jasne..;)).
Piątek:
Oj, mało brakowało, a nie miałabym o czym pisać, bo jakoś pogoda nie nastrajała do wysiłku jakiegokolwiek. Za to niesamowicie sprzyjała podjadaniu;). I dopiero na koniec dnia, zabierając się za mycie lustra w łazience zwizualizowałam sobie, jak na którymś-tam kilometrze maratonu staję i nie mogę dalej biec. Okazało się, że tego mi było trzeba!:). Włożyłam buty i pobiegłam do lasu, ale godzina już dość wieczorna i zanosiło się, że szybko zrobi się ciemno, ja bez żadnego źródła światła itp.... Szybko postanowiłam, że w ślad za ubiegłotygodniowym crossem, zrobię tym razem 2 pętelki crossowe, ale w tempie na tzw. "zarżnięcie". No i pourywałam sporo z czasówek ubiegłotygodnowych - zmęczyłam się nieco, ale dzięki temu poczułam, że "coś zrobiłam" chociaż cały trening trwał jakieś 35 min. Turbo-trening, ale przyjemny:).
Sobota:
Sobota:
Dziś z kolei nietypowo trening, który miał być wybieganiem, a został combo treningiem. Wyruszyliśmy z K. nieco bliżej Lasu Sobieskiego, aby tam pokręcić kilka pętelek. Zgodnie z założeniami, zaczęliśmy wolno (wciąż lekko padał deszcz...), aby potem dobiec do wydm. A tam - no właśnie, bo jak tu ich nie wykorzystać, skoro już są..;)? Zatem nieco crossu też dzisiaj. Potem nieco szybsze tempo stałe. Mnie już trochę mięśnie stygły przez chłód i padający deszcz, ale kilka km przed umowną metą K. narzucił szybsze tempo, abyśmy mogli spokojnie zdążyć na autobus do siebie (bo na trucht wśród uliczek i do tego w deszczu nie mieliśmy już ochoty). W konsekwencji, zafundowaliśmy sobie wybieganie, cross i BNP w jednym i zamknęliśmy się w 20 km. A dzięki temu, że nawodnienie mieliśmy z góry, postój na wodopój zaliczyliśmy dopiero w autobusie, gdy wracaliśmy umorusani błotem po kolana:).
I z poczuciem dobrze spełnionego zadania mogę udać się spać:).
Owocnej biegowo niedzieli!
Owocnej biegowo niedzieli!
dopiero dzisiaj natknęłam się na Twój blog, jej, bije od Ciebie tyle pasji! aż pozazdrościłam Ci, że biegasz, chociaż sama wolę zdecydowanie inne formy ruchu :D
OdpowiedzUsuń@ Klaudaia - bardzo miło czytać takie komentarze:) dziękuję:) w wonej chwili muszę poczytać Twojego bloga:)
OdpowiedzUsuń