sobota, 11 sierpnia 2012

Combo trening na koniec combo tygodnia

Krótki dziś będzie, acz treściwie. I zupełnie treningowo. Bo też i tydzień całkiem udany pod tym względem. 

Wtorek:
Trening z Ergo w grupie z szybszymi facetami (bo jakżeby inaczej). W sumie ok. 11 km, ale był to zdecydowanie mój drugi zakres. Wielkie dzięki dla K. za niezłomne motywowanie:). Wprawdzie ostatnie 2-3 km nieco wolniej od grupy, ale wciąż miałam kontakt wzrokowy, więc nie tak też źle. Miarą intensywności treningu niech będzie to, że po dotarciu do domu, kolacji i chwili rozmowy jedyne o czym myślałam, to pójść spać. I zapadłam snem kamiennym,  z poczuciem, że płuca zrobiły się po tym treningu ze dwa razy większe..(jasne..;)). 

Piątek:
Oj, mało brakowało, a nie miałabym o czym pisać, bo jakoś pogoda nie nastrajała do wysiłku jakiegokolwiek. Za to niesamowicie sprzyjała podjadaniu;). I dopiero na koniec dnia, zabierając się za mycie lustra w łazience zwizualizowałam sobie, jak na którymś-tam kilometrze maratonu staję i nie mogę dalej biec. Okazało się, że tego mi było trzeba!:). Włożyłam buty i pobiegłam do lasu, ale godzina już dość wieczorna i zanosiło się, że szybko zrobi się ciemno, ja bez żadnego źródła światła itp.... Szybko postanowiłam, że w ślad za ubiegłotygodniowym crossem, zrobię tym razem 2 pętelki crossowe, ale w tempie na tzw. "zarżnięcie". No i pourywałam sporo z czasówek ubiegłotygodnowych - zmęczyłam się nieco, ale dzięki temu poczułam, że "coś zrobiłam" chociaż cały trening trwał jakieś 35 min. Turbo-trening, ale przyjemny:).

Sobota:
Dziś z kolei nietypowo trening, który miał być wybieganiem, a został combo treningiem. Wyruszyliśmy z K. nieco bliżej Lasu Sobieskiego, aby tam pokręcić kilka pętelek. Zgodnie z założeniami, zaczęliśmy wolno (wciąż lekko padał deszcz...), aby potem dobiec do wydm. A tam - no właśnie, bo jak tu ich nie wykorzystać, skoro już są..;)? Zatem nieco crossu też dzisiaj. Potem nieco szybsze tempo stałe. Mnie już trochę mięśnie stygły przez chłód i padający deszcz, ale kilka km przed umowną metą K. narzucił szybsze tempo, abyśmy mogli spokojnie zdążyć na autobus do siebie (bo na trucht wśród uliczek i do tego w deszczu nie mieliśmy już ochoty). W konsekwencji, zafundowaliśmy sobie wybieganie, cross i BNP w jednym i zamknęliśmy się w 20 km. A dzięki temu, że nawodnienie mieliśmy  z góry, postój na wodopój zaliczyliśmy dopiero w autobusie, gdy wracaliśmy umorusani błotem po kolana:). 

I z poczuciem dobrze spełnionego zadania mogę udać się spać:).

Owocnej biegowo niedzieli!

2 komentarze:

  1. dopiero dzisiaj natknęłam się na Twój blog, jej, bije od Ciebie tyle pasji! aż pozazdrościłam Ci, że biegasz, chociaż sama wolę zdecydowanie inne formy ruchu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Klaudaia - bardzo miło czytać takie komentarze:) dziękuję:) w wonej chwili muszę poczytać Twojego bloga:)

    OdpowiedzUsuń