W końcu przyszła fantastyczna biegowa pogoda! I jeszcze do tego ten delikatny zapach nadchodzącej jesieni, który czuć w powietrzu... Hmm... Czegóż chcieć więcej, delektując się wieczorną sobotnią dyszką;)? Tym bardziej, że dyszka jeszcze sprawnie spod nóg ucieka. Wprawdzie miałam wrażenie, że nikogo poza mną już w Skaryszaku nie było, a miałam taką chęć delikatnie pościgać się na pętli..;) Eh - dawno nie byłam tak zadowolona z treningu:).
Na zakończenie zamieniłam łazienkę w domowe SPA - w sobotni wieczór już naprawdę niewiele więcej do szczęścia potrzeba:).
A dzisiejszym porankiem (no dobrze - południem;)) ponownie zaserwowałam sobie Pilatesową gimnastykę - i chyba znalazłam coś, co mnie wzmocni i jednocześnie przynosi przyjemność i ukojenie. No ale już taka jestem - ćwiczenia muszę "czuć", i to nie tylko w mięśniach je wykonujących. Dlatego serdecznie nie cierpię siłowni - taka bezduszna jest... Wysiłek fizyczny to jednak też metafizyka;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz