No i tydzień kolejny minął..
Po nocnym powrocie do domu w poniedziałek, wtorkowy poranek powitał mnie ostrym drapaniem i bólem w gardle:( Niemiła ta niespodzianka jeszcze tego samego dnia weszła w fazę rozwojową, przynosząc ze sobą też gorączkę i ogólne kiepskie bardzo samopoczucie. A w sobotę czekała na mnie wciąż Sobótka z półmaratonem-tym, który miał być otwarciem nowego sezonu.. Środa i czwartek poprawy niestety nie przyniosły jeśli chodzi o zdrowie, nie wyszłam nawet do biura, pracując z domu, a w piątek do akcji wkroczył jeszcze suchy kaszel. Wprawdzie miałam spakowane już ubrania i buty do biegania, bo do Wrocławia miałam jechać prosto z pracy, więc koniec końców wyjechałam na Dolny Śląsk przygotowana. I tak pokasłując jak zaawansowany gruźlik zastanawiałam się, jak tym razem poradzę sobie w roli fotoreportera chłopaków. Że nie będzie łatwo, tego byłam pewna;). W drodze na pociąg kupiłam jeszcze butlę syropu prawoślazowego i niezawodną maść Wicka, z nadzieją, że może jeszcze uda mi się oszukać swój organizm w ciągu tych następnych kilku godzin. I chyba nieco pomogło, choć kaszel mocno nadwerężał moje gardło i z oddychaniem było kiepsko...
Droga z Wrocławia do Sobótki była walką wewnętrzną z sobą samą, toczącą się na poziomie serce-rozum. Po odbiorze pakietu z numerem startowym rozum nie miał już szans, bo ani się spostrzegłam już byłam przy szatni i chwilę później sznurowałam buty;). Zapakowałam tylko na trasę swój prywatny "doping" w postaci dwóch cukierków Halls Extra Strong (lepsze na chrypę i gardło niż jakiekolwiek apteczne specyfiki), słusznie przewidując, że w megaszybkim tempie wysuszy mi się w gardle. Od 5 do 18 km jak chomik trzymałam w buzi jednego cukierka i w zupełności wystarczyło - przyznam, że nie spodziewałam się aż tak pozytywnego działania na moje gardło. Bałam się na starcie, że nie dam rady, bo i cały tydzień przed półmaratonem nie dość,że poszedł w plecy, nie dość, że w sobotę wcześniej nie udało się ostatniego długiego wybiegania zrobic, to jeszcze ten niespełna tydzień choróbska niezmiernie mnie wykończył. W rezultacie meldowałam się na starcie z nad wyraz sztywnymi mięśniami (pomimo rozgrzewki). I przypomniałam sobie o czytanym na kilka dni wcześniej artykule na bieganie.pl o taktyce startu z szybszą drugą połową, czyli wolniejszym początkiem:). Chyba w tę sobotę w Sobótce nie miałam szans zastosować jakiejkolwiek innej taktyki. Którym to sposobem po raz pierwszy wystartowałam znacznie wolniej niż zawsze (zawsze=za szybko).
Jeszcze na 2-3 tygodnie przed startem zakładałam, że będzie to typowy start kontrolny i przyznam, że biorąc pod uwagę czas z PM w Warszawie 2010 (1:58:09), liczyłam się nawet z tym, że mogę nie złamać 2 h przy ponad 200 m przewyższenia na trasie biegu. Tymczasem, mimo wszelkich niedogodności, każdy podbieg był czystą przyjemnością:). Chociaż nie mogłam się powstrzymać przed wspomnieniem fatalnego startu w Falenicy 3 tygodnie wcześniej, gdy już wspinałam się na ostatni podbieg przed dobiegiem do mety:). Ostatecznie wyszło 1:58:04 netto i pewnie jakiś udział tej falenickiej porażki w tym jest;). Taktyka "Startuj wolniej" również okazała się być trafna, bo od 5 km do mety wyprzedziłam 64 osoby nawet tego nie zauważając. Ostatecznie w swojej kategorii udało mi się jeszcze na połowę stawki załapać i spośród 137 kobiet w ogóle wyszło, że miałam 58. czas. Wciąż przyzwoicie, jak na okoliczności.
A co było na mecie? Napad kaszlu vol. 2;). I mam go niestety wciąż do dziś - nawet ukraińska musztarda nie pomogła go przepędzić:D.
Podsumowując zaś sam bieg i trasę - warto było zobaczyć coś innego niż trasa PM w Warszawie:). Zdecydowanie takich okoliczności przyrody mi brakowało. Nawet ostra mżawka nie była w stanie odebrać przyjemności z przemierzania trasy wokół Ślęży.
A w sobotę mierzę się z Falenicą - mam nadzieję,że kaszel już minie, a jak nie, to znów zastosuję terapię Hallsową;).
Puchaczu! Gratuluję! Jak będziesz kolejnym razem w Falenicy to koniecznie daj znać; zapraszam na posiłek regeneracyjny :)
OdpowiedzUsuńDzięki za zaproszenie, Gospodyni:)! Biegam w tę sobotę, ale po starcie ma mnie siostra zgarnąć, bo akurat na chwilę przyjechała. Ale może do mnie dołączysz;)? Czy już w sezonie nie dasz się namówić?
OdpowiedzUsuńdziś szkołę miałam :( ale mam nadzieję, że jakoś się uda razem ustawić :)
OdpowiedzUsuń