Kolejny debiut na warszawskich salonach biegowych znów za mną. Tym razem salonami były błotniste ścieżki lasu kabackiego w ramach GP Warszawy w sobotę. Miało być lekko, fajnie i przyjemnie. I było. Fajnie i przyjemnie. Słonecznie do tego. Ale już nie lekko. Dwa kryzysy na 10 km to średnia zdecydowanie powyżej norm wszelakich.
Zaczęło się od tego, co zawsze - zbyt szybki start. Potem kolka, ale zanim ona, to naprawdę biegło mi się bardzo przyjemnie i niosła mnie wiosenna aura. Tylko że po ok. 2 km jakoś ta aura w ciężkie chmury się zmieniła i musiałam walczyć z kolką...następne 2 km. Złość wielka na siebie samą, że znów się nie posłuchałam rozsądku - w końcu miał to być po prostu trening.. Do ok. 8 km udało mi się biec swobodniej, a potem znów mały kryzys..sam finisz już nieco lepiej:). Ogólnie 54:45 mój zegarek pokazał. Cienko jak barszcz, ale w zasadzie to złapana przez kolkę stwierdziłam, że skoro się już i tak męczę, to nieco sobie dorzucę wysiłku i "zaliczę" wszelkie napotkane błota i kałuże. Co też uczyniłam. Zafundowałam moim Jazzom treściwą maseczkę błotną;), ale z racji ich brązowej barwy wciąż wyglądały jak nietknięte niemal. Chociaż w takich sytuacjach ten ich nienajpiękniejszy kolor się sprawdza :D.
Dziś miało być długie wybieganie - ostatni taki dłuuugi trening przed półmaratonem ślężańskim, ale po wczorajszym GP (chyba nie do końca dobrze się rozciągnęłam z pośpiechu..:/) i po wieczorze/nocy towarzysko zagospodarowanej moje członki po przebudzeniu wołały o litość.. Miało być 20 km, a wyszło...jak wyszło. Posłuchałam ciała, bo czasem miewa rację i zafundowałam sobie blisko godzinną sesję ćwiczeń Pilatesa i wzmacniających, głównie nogi. I brzuszki do tego (jest lepiej;)) i pompek kilka nawet, choć nie znoszę ich serdecznie, ale stwierdziłam, że w braku treningu biegowego zadam sobie jakieś psychiczne cierpienie. Fizyczne zresztą też, biorąc pod uwagę moje zamaskowanej wielkości bicepsy.
A propos biegu w Sobótce - M. był dziś na rekonesansie trasy i zdał relację. Poczuł w nogach ten nieszczęsny podbieg, o który najbardziej się boję. Tam naprawdę nie będę mogła wystartować za szybko - bo będzie niedobrze... I niepokoi mnie to, że ostatnio moje mięśnie jakby nie dają za mną rady...:/ Czego przykładem choćby dzisiejszy dzień.. Wiem doskonale, że to brak kompleksowego treningu, uzupełnionego o gimnastykę - wiem. I wiem, że będzie ciężko w Sobótce tego 26go. Ale podobno widoki na trasie piękne:). Więc warto.
Ale przez pozostałe niecałe 2 tygodnie już nie mogę odpuścić gimnastyki. A dłuższe wybieganie może jeszcze uda się w sobotę przyszłą zrobić...
PS. Witam w nowej szacie blogspotowej - z wiosną przyszła potrzeba zmian. I tęsknota za górami, co widać na załączonym obrazku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz