czwartek, 28 października 2010

Gwiazda;)

Jak tak dalej pójdzie, to gwiazdą internetu zostanę;). Sobotni oficjalny trening przed Biegiem Niepodległości został okraszony filmem z rozgrzewką prowadzoną przez Jerzego Skarżyńskiego. Operatorowi najwyraźniej spodobała się moja dobrana do koloru skarpetek czapeczka (albo odwrotnie;)).



A wczoraj z namaszczeniem wyruszyłam na kontrolowany podbój Agrykoli. 3 km z groszem truchtu od domu na bieżnię, 10 pięknych okrążeń i powrót do domu. Spokojnie acz przyjemnie, choć pewnie mogłabym zmęczyć się bardziej. No ale w tym sezonie już ciężkie armaty zaparkowane, czekają na rozpoczęcie przygotowań do przyszłego sezonu:). A szykuje się niezła rywalizacja w związku, w związku z tym że zapalony piłkarz postanowił na serio zająć się przygotowaniami do biegów asfaltowo-ulicznych. Liczę na solidne monitowanie z jego strony:). Bo poziom mobilizacji wewnętrznej już mi podskoczył:).

poniedziałek, 25 października 2010

Powroty powroty....

....ze spuszczoną głową wracam do pisania bo jakoś łatwiej jednak proces mobilizacji wówczas przebiega;).

Ponad miesiąc bez biegania, ruszania się w ogóle mój organizm przyjął jako atak na swoją integralność. Paskudne warszawskie przeziębienie, utrata głosu, kaszel do granic możliwości wystarczyły aby skutecznie wyeliminować Mariolę z jakoś-w-miarę-uregulowanego-cyklu biegowego. Wiem, wiem - złej baletnicy, to i rąbek u spódnicy, jak moja nauczycielka z podstawówki mawiała, ale jednak nie dało rady... Potem ferwor pracy i okazało się, że Mariola w czarnej d....  z formą jest. Co dobitnie wczorajsza Praska Dycha pokazała... Nic, że po imprezie pobiegana, ale tak słabego czasu nie pamiętam... Mało tego - nie miałam nawet siły aby się zmęczyć i to dopiero jest okropna świadomość... No ale cóż - teraz tylko Bieg Niepodległości w pięknej czerwonej koszulce trzeba pobiegać, zakończyć sezon i zabrać się porządnie za przygotowania do kolejnego - z orientacją na półmaraton wciąż, a nawet ich kilka:).

Do tego pomysł kolejny mi do głowy wpadł, gdy prześledziłam kalendarz imprez w BnO i okazało się, że w Karkonoszach znów duża impreza jest w sierpniu... I chyba odkurzę kompas i połączę przyszłoroczną wizytę w okolicach Podgórzyna z bieganiem z mapą... I chyba nawet już się z tego powodu cieszę:). Tylko teraz jeszcze muszę mojego M. zarazić kompasem, aby się biedny nie nudził wtedy;).

I jeszcze ogłoszenie - za grube pieniądze kupię patent na poranne wstawanie na bieganie!

sobota, 4 września 2010

O trzy mosty bliżej...

...do celu - jakkolwiek by ten cel określać:).

Ciężki był to tydzień i sobota również - musiałam wygonić lenia, który gdzieś się w moim otoczeniu schował. No ale poodkurzałam mieszkanie i jakoś poszło - widocznie siedział pod łóżkiem:). Podstępny. Fakt, że akurat gdy rozpierała mnie energia w środku tygodnia, to lało tak, że nie odważyłam się jednak wysunąć czubka buta na zewnątrz. Na bycie totalnym hardcorem mam jeszcze czas:D.

Dziś dla odmiany ominęłam park. Zrobiłam tourne przez warszawskie mosty, zahaczając o Bulwar Wiślany i Wał Miedzeszyński. O zachodzie słońca - nawet ładnie było:). Lubie biegać mostami. Zwłaszcza Świętokrzyskim, bo ma fajną nawierzchnię i bardzo miękko odbijają się od niej stopy. Ale lubię też Łazienkowski - ze względu na dużą liczbę przejść, zejść i schodów, które trzeba pokonać, wzmacniając się niejako mimowolnie. Chyba najmniej przepadam za Mostem Poniatowskiego, bo przecież mam go na co dzień:). O pozostałych - next time:)
W trakcie biegu zaplanowałam też trasę na jutro - ale coś czuję, że najprzyjemniej byłoby pobiegać w godzinach bardzo porannych. Zobaczymy - może w końcu uda mi się zmobilizować na tyle, aby wyjść na trening rano:). I nie wiem czy istnieje gdzieś sposób, który wyrzuciłby mnie z łóżka rano prosto w buty. Jeśli tak, to chętnie przygarnęłabym go...

Ostatnio staram się zwracać większą jeszcze uwagę na technikę biegu (to chyba efekt lektury książek J.S.). Jeśli chodzi o pracę nad poprawą kroku i jego wydłużeniem - czuje pod nogami, że jakieś choćby minimalne postępy są, ale próby oddychania ustami, jak radzi p. Jerzy raczej nie przypadają do gustu mojemu organizmowi. Zresztą po tylu latach pracy nad regularnym oddechem przez nos, mam poważne wątpliwości czy uda mi się nauczyć w tej materii czegoś nowego. Tym bardziej, że nie do końca chyba jestem jednak przekonana co do wyższości techniki oddychania w dużej mierze ustami.

Najbliższy start zapewne na Biegnij Warszawo, bo konieczność podróży w różne zakątki Polski nie pozwoli na nic wcześniej. Nie powiem, abym była zachwycona perspektywą tłumów. Z tego względu czasem tęsknię mocno za lasem - wszak w porównaniu do tego, co się dzieje "na ulicy", nawet największy "tramwaj" podczas zawodów BnO jest ledwie garstką szaleńców błąkających się po lesie:D. Nie bez celu oczywiście:).
A cel na BW? Zejść poniżej 50 min. Ale tłumy raczej nie będą sprzyjające, więc zapowiada się ciekawie:). Jak już w końcu podczas biegu ulicznego złamię te 50 min na dychę, to wtedy będzie można się bawić dalej;).

niedziela, 29 sierpnia 2010

Nareszcie!

W końcu przyszła fantastyczna biegowa pogoda! I jeszcze do tego ten delikatny zapach nadchodzącej jesieni, który czuć w powietrzu... Hmm... Czegóż chcieć więcej, delektując się wieczorną sobotnią dyszką;)? Tym bardziej, że dyszka jeszcze sprawnie spod nóg ucieka. Wprawdzie miałam wrażenie, że nikogo poza mną już w Skaryszaku nie było, a miałam taką chęć delikatnie pościgać się na pętli..;) Eh - dawno nie byłam tak zadowolona z treningu:).
Na zakończenie zamieniłam łazienkę w domowe SPA - w sobotni wieczór już naprawdę niewiele więcej do szczęścia potrzeba:).

A dzisiejszym porankiem (no dobrze - południem;)) ponownie zaserwowałam sobie Pilatesową gimnastykę - i chyba znalazłam coś, co mnie wzmocni i jednocześnie przynosi przyjemność i ukojenie. No ale już taka jestem - ćwiczenia muszę "czuć", i to nie tylko w mięśniach je wykonujących. Dlatego serdecznie nie cierpię siłowni - taka bezduszna jest... Wysiłek fizyczny to jednak też metafizyka;).

czwartek, 26 sierpnia 2010

Planów modyfikacja

Hehe - tak to już zazwyczaj bywa niestety - jak sobie coś zaplanuję, to często nie wychodzi... Tym samym Półmaraton Gryfa w Szczecinie w tym roku idzie w odstawkę (w przyszłym roku koniecznie do odrobienia;)). Mężczyzna mi się wykruszył i nie to, że sama nie pojechałabym;), ale jednak i mnie sumienie co nieco ruszyło.. Bo weekendów wolnych jak na lekarstwo, egzamin z cywila, spadków i rodzinnego za pasem, magisterka już chyba przestała we mnie wierzyć, że kiedyś na serio do niej wrócę:D, więc dla spokoju sumienia postanowiłam zrezygnować tym razem. Zatem połówka już raczej w przyszłym roku, teraz do końca sezonu duże dyszki do biegania zostają. Szkoda trochę, no ale.. Co oczywiście nie znaczy, że weekend wolny od biegania będzie:D.

Dzisiaj w ramach dnia dobroci dla własnego kręgosłupa zaserwowałam sobie sesyjkę Pilatesa i muszę powiedzieć, że chyba się do tego przekonam, bo uczucie "po" napawające optymizmem wielkim nie tylko mnie, ale moje kręgi również :). Do powtórzenia zdecydowanie:).

czwartek, 12 sierpnia 2010

....bólowi na przekór w dobrym towarzystwie

W szczytowej formie to wczoraj nie byłam.. Po powrocie z pracy, gdzie czekał na mnie już gotowy pachnący obiadek dałam się jednak namówić na chociaż pół godzinki truchtu. Potwierdza się tym zasada, że jeśli z kimś się umówisz na trening, to duuużo trudniej się wykręcić.. Zwłaszcza gdy biegowy kumpel już na Ciebie czeka w mieszkaniu ;). Zatem forma wybitnie nie półmaratońska - raczej pół-forma albo i nawet ćwierć-forma...Niestety..
I do tego znów jakieś problemy z trawieniem najwyraźniej mnie dopadły. I coraz mocniej w kościach czuję, że wizyta u jakiegoś dietetyka to tylko kwestia czasu... Nie objadam się przecież, staram się jeść w miarę regularnie i unikam śmieciowego junk food, a czasem mam wrażenie, że moje jelita czują się przy tym gorzej niż za czasów połykania w biegu twistera w KFC i sławetnych VIFONowych chińskich zupek nocą w czasie sesji na KICu.. Eh..to już chyba starość :D.

Walczyć jednak trzeba :) i zdecydowanie łatwiej jest gdy ma się do tego towarzystwo - za wczorajsze dziękuję K. i M.  Przecież gdy mam z jednej i z drugiej strony faceta, to nie zatrzymam się i nie stwierdzę, że nie dam rady ;).

wtorek, 10 sierpnia 2010

...dla takich chwil warto się pomęczyć :)

Okazuje się, że wystarczy wyjść pół godziny wcześniej na trening do Skaryszaka i spotyka się całkiem mnóstwo współbraci-biegaczy i współsióstr-biegaczek. Dziś to chyba nawet więcej tych ostatnich, co mnie zdziwiło lekko. Niemniej jednak, równo o 21, gdy zwykle ja dopiero wkraczam do parku, zrobiło się dużo przestronniej - pusto niemal, no ale tym razem byłam w połowie treningu, a nie na początku:).

Rzecz niezwykle miła mnie dziś spotkała i tak próbowałam pamięcią sięgnąć, czy kiedyś coś takiego mi się przydarzyło.. No i okazało się, że nie. Byłam już na 8 km dzisiejszego planu, tempo równe od początku niemal 5'15" przez cały dystans (zdaję sobie sprawę, że szału nie ma:) - ale nie o tym tutaj). Już któryś raz mijałam dwóch chłopaków, którzy sobie truchtali w przeciwnym kierunku, plotkując przy tym. I gdy tak ich ten ostatni raz mijałam jeden z nich powiedział do drugiego "Patrz, ależ ta pani ładnie tempo trzyma!". Obejrzałam się dookoła-nikogo więcej nie było, więc to było jednak o mnie.. Miło się zrobiło:) - i na lekkich nóżkach pobiegłam dalej.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Fajnie :)

Jednak trzeba sobie czasem urozmaicić życie - biegowe również :). Dziś zamiast tradycyjnego treningu parkowego (który naprawdę bardzo lubię) trening z przeszkodami. Z jednej strony efekt wczorajszej nawałnicy, bo nie wszędzie zostały już uprzątnięte połamane konary i zwalone drzewa, co spowodowało, że na niektórych chodnikach bieg przeradzał się w przełaje. Z drugiej natomiast dużo różnych podbiegów i zbiegów, czyli pełna eksploracja warszawskich schodów przy mostach i estakadach. Lekko nie było, bo i dawno taki wysiłek sobie serwowałam, ale na deser wspaniałości - kilka okrążeń na bieżni Agrykoli. Moje stopy nie odbijały się od tartanu od  czasów liceum, więc było wielkie "wow", zwłaszcza,  że bieżnia po remoncie:). Coś czuję, że częściej będzie mnie tam nosić :).

Startowe na Półmaraton Gryfa opłacone - więc już raczej nie wypada rezygnować i trzeba będzie znowu zmierzyć się z HM:). ...tylko coś to wzmacnianie mięśni, nóg zwłaszcza, mi wciąż nie wychodzi tak, jak chciałabym..

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

...motywacyjny dołek...

Nie jakiś strasznie poważny, ale taki, że raczej trzymałby w łóżeczku (jakże miłym ostatnimi czasy) niż wyciągał ku szafie i ubraniom biegowym. Przejdzie - wiem. Jednak przez to treningu dużo mniej efektywne wychodzą i w związku z tym zostaje miesiąc na podszlifowanie formy na HM kolejny. Wypadałoby poprawić już posiadany debiutancki wynik :).

W międzyczasie szykuje się trochę większy biegowy projekt, ale o tym już za jakiś czas następnym razem. Mam nadzieję, że wyjdzie i choć kilka kolejnych osób zarazimy miłością do aktywności. Eh - niepoprawni idealiści wciąż przez nas przemawiają:D.

No i chyba w ramach motywacji trzeba będzie na jakieś zakupy się wybrać ;).

poniedziałek, 26 lipca 2010

...deszczowi...

Warszawa przywitała dziś deszczem, tak jakby po zepsutym przez ulewy wypadzie w Karkonosze było mi go mało;). Na szczęście udało się zwalczyć przeziębienie, które zawitało po całodniowej wyprawie na Śnieżne Kotły strumieniami zamiast ścieżek;), więc jest szansa na pobieganie od jutra. Dziś jedynie gimnastyka i... żal, że nie ma już tego wspaniałego górskiego powietrza i wzniesień do pokonywania. Wprawdzie treningowo nie udało się tak, jak planowałam ze względów zdrowotnych - mojej walki z przeziębieniem i M. problemów z odciskami na stopach (naprawdę nie miałam serca zostawić Go samego ze świadomością, że biegam sobie beztrosko po naszych ukochanych  ścieżkach, podczas gdy On musi zostać w pokoju...), ale nawet szybkie marsze, których dzięki mojej skłonności do spóźniania się mieliśmy pod dostatkiem, były fantastycznym ćwiczeniem dla naszych wielkomiejskich płuc.
Mówiłam już, że kocham góry;)? Szczególnie Karkonosze - ze względów kilku, o których nie miejsce tu się rozpisywać. I tylko za każdym razem gdy ruszam na południe albo na południowy zachód boję się, że nie będę chciała wracać już do centrum kraju i swojego jakoś-tam-poukładanego-życia. Faktycznie - za każdym razem jest coraz trudniej... A i to poukładanie jakoś coraz mniej poukładane się wydaje..

I tym refleksyjnym akcentem chciałam zachęcić do biegania w górach. Kto wie - być może kiedyś zaproszę w  odwiedziny do siebie.. ;)?

niedziela, 4 lipca 2010

Męska duma

W końcu ruszyłam się sprzed komputera i moich naukowych wypocin. Dziś jedynie na rozruch postanowiłam pół godzinki potruchtać po Skaryszaku. Moja forma niestety bliska zeru na chwilę obecną... Ale przecież biorę się za nią;). No i staram się wytrwać w postanowieniu, aby choć kilka minut dziennie robić gimnastykę wzmacniającą - póki co daję radę:).

Późno i ciemno już było, gdy wyszłam dziś z mieszkania, i znów, co było do przewidzenia, na pętli nie spotkałam żadnej kobiety. Za to jeden biegający (no dobrze - ciągnący swoje nogi po alejce) facet napędził mi przez chwilę niezłego stracha.. Biegnąc swoim zabójczym tempem doszłam go w pewnym momencie i powoli zaczęłam wyprzedzać, czemu towarzyszył świst...jego podeszwy od buta :D. Gość ledwo włóczył nogami, ale jak tylko go minęłam i zaczęłam zostawiać w tyle, zebrał się w sobie najwidoczniej.. Czułam na plecach jego coraz szybszy oddech i coraz głośniejszy świst podeszwy...i nie na żarty zaczęłam się bać, że to jakiś nawiedzony koleś, który właśnie poderwał się do ataku... Nie było wyjścia - przyspieszyłam i cały czas czułam coraz głośniejsze sapanie za sobą... Przebiegłam tak jakieś 200-300 metrów i nagle koleś wymiękł.. Stanął w miejscu, słaniając się na nogach ze zmęczenia i łapiąc łapczywie oddech- wtedy już miałam odwagę się obejrzeć za siebie.. Najwyraźniej padł ofiarą męskiej dumy, która nie pozwalała mu patrzeć spokojnie, kiedy mijała go kobieta... Na szczęście okazał się niegroźny, ale na drugi raz dobrze się chyba zastanowię zanim wyjdę sama na trening do parku tuz przed 22....

piątek, 2 lipca 2010

Korzystając z okazji...

No właśnie.. korzystając z okazji, że sklep Ergo w Warszawie organizował wczoraj wieczorem spotkanie z Jerzym Skarżyńskim dotyczące przygotowań do maratonu, tuż po pracy, z pustym żołądkiem wybrałam się na Al. Jana Pawła II. Bo i też dobra to była okazja, aby sam sklep odwiedzić, do którego niestety mi nie po drodze.
Wprawdzie maratonu na horyzoncie jeszcze dla siebie nie widzę;), ale przygotowywać się zawsze warto;). Zresztą, kto wie - może jakaś nieodparta  chęć biegu tych magicznych 42 km 195 m i mnie niedługo dopadnie:).
Czego się dowiedziałam? Ano tego przede wszystkim, że psychika się liczy na równi z kondycją - czego na własnej skórze nie raz doświadczałam, jeszcze nawet za czasów radioorientacyjnych. I jeszcze, że niestety ale bez ćwiczeń siłowych ani rusz... Skoro sama sobie to powtarzam (z marnym póki co skutkiem) i skoro słyszę to nie po raz pierwszy z czyichś ust, to może w końcu mnie ruszy jakoś? A może ktoś ma jakiś tajemny sposób na mobilizację w tym względzie:)?

środa, 30 czerwca 2010

Cel Lato 2010

Przyszedł czas znów na wytyczenie sobie nowego celu biegowego na najbliższy czas - padło na dystans HM znów, bo jakoś po marcowym starcie w Półmaratonie Warszawskim czuję niedosyt.. Ciągle coś stawało na drodze w przygotowaniach i ostatecznie miałam wrażenie, że nie dałam z siebie wszystkiego. Zresztą zaobserwowałam, że jednak zawsze zostaje mi na mecie jakiś zapas sił, którego nie potrafię podczas biegu wykorzystać... Mam chyba zbyt silnie działające hamulce wewnętrzne.. - i przydałoby się z tym też coś zrobić..;).
Póki co padło na półmaraton w Szczecinie lub Pile - ostatecznie zależy od tego, kiedy wypadnie mi egzamin wrześniowy z prawa cywilnego, choć raczej bardziej prawdopodobny jest jednak Szczecin.
Nauczona doświadczeniem postaram się skupić bardziej na wzmocnieniu mięśni, a nie tylko na treningu biegowym. A to wszystko aby poprawić wynik oczywiście :). W marcu było 1:58:09, więc teraz trzeba coś z tego urwać;).

wtorek, 29 czerwca 2010

Nie liczę godzin i lat ;)

Kiedyś, zupełnym przypadkiem moje nogi zaczęły biegać - na przekór temu, że mi się nie chciało;), że upierałam się, że nudno i że mój cenny czas dziecka będącego na ukończeniu szkoły podstawowej zostanie w ten sposób nadmierny uszczuplony. W efekcie - został;). Obawy co do nudy rozwiał fakt, iż bieganie nie było ostatecznym celem rozpoczynanego wysiłku, a jedynie jednym z elementów radioorientacji sportowej, z którą rozpoczęłam przygodę w 1998 r. - nie moim najsilniejszym zresztą, bo szybko moje uda zaczęły przybierać pełnych kształtów, z czym, bezskutecznie, walczę do dziś... Ładnych kilka lat biegania po lesie w poszukiwaniu lisów to naprawdę fajny okres w życiu. Dość długi czas było to nie tylko bieganie po lesie, na zawodach, ale regularny, systematyczny trening biegowy, którego początek końca przyniosły przygotowania do matury i wyprowadzka na studia do Warszawy. I dziś, po kilku latach mogę stwierdzić, że decyzja taka była, delikatnie mówiąc, niefortunna.. Bo biegać można też na przekór brakowi czasu - i to staram się realizować teraz.

Obecnie zamieniłam las na miejską zieleń, z chwilowymi wypadami w rodzinne strony, gdzie mogę szaleć po okolicznych polach i lasach ;). Czasem gdy przejeżdżam choćby pociągiem przez las nawet przez szyby czuję jego zapach - to się chyba tęsknota nazywa.. ;). W każdym razie, z musu niejako, moje nóżki przebierają przede wszystkim po miejskich ścieżkach.

Między okresem gdy zaprzestałam biegania a "obecnie" pojawił się w naturalny sposób moment, w którym doszłam do wniosku, że znów wkładam buty do biegania, które-to trzeba im oddać-zawsze wiernie na mnie czekały :D. Przeczuwając, co się może stać, zabrałam je ze sobą na erasmusową przygodę do szwedzkiego Falun. I poszło z górki (no, może momentami pod górkę też było;)). Do tego stopnia, że po raz pierwszy zdecydowałam się, że wezmę udział w biegu ulicznym. Wcześniej uważałam to za nudne i niezdrowe, ale jako że na wyprawy weekendowe do lasu jednak czasu wciąż miało mi brakować, a zdrowo to podobno można oberwać decyzja została powzięta.
W czerwcu 2009 roku stanęłam na starcie Biegu Marszałka w Sulejówku na 10 km. I zaczęło się;). Maniakiem wprawdzie nie jestem, ale miłośnikiem - i owszem.

Zatem biegam na przekór własnym słabościom, których wciąż niemało, na przekór niesprzyjającej aurze i na przekór brakowi czasu. Dla własnej, niewymuszonej przyjemności.
Bo uczucia relaksu i odprężenia po wyczerpującym wysiłku fizycznym nie udało mi się jeszcze niczym zastąpić.